A więc (Tak wiem. Nie zaczyna się zdania od ,, a więc” :P)
to jest pierwszy fragment fanficka jaki mam zamiar tu umieszczać. Głównymi
bohaterami jest GD i laska będąca wymysłem mojego mózgu i wszelki koreański
celebryta jaki mi się na sunie na myśl.
Możecie mi sugerować jakiś i będę się starać ich tam upychać.:) Będę robić
wszystko co w mojej mocy aby dodawać je w miarę regularnie ale może być z tym niewielki
problem, bo wiecie... może mi w tym przeszkodzić ten spasiony podmiot szatana
zwany szkołą.
Płuca mi płonęły, a zasysane powietrze
kaleczyło wyschnięte gardło. Wszędzie czułam ból. Każda komórka mojego ciała
dawała z siebie, co mogła, a nawet więcej. Praktycznie nie czułam już nóg,
równie dobrze mogłabym spróbować poruszać watą. Ale nie mogłam się zatrzymać,
to nie skończyłoby się dla mnie najlepiej. Oglądnęłam się na moich prześladowców.
Niestety ciągle tam byli. Sądząc po czerwonych i spoconych twarzach też mieli dość
i marzyliby ta głupia gonitwa się już skończyła. Ale raczej było wysoce wątpliwe
by łaskawie dali mi uciec. Przyspieszyłam i skręciłam w najbliższą uliczkę z
nadzieją, że biedne mafijne miśki nie wyrobią na zakręcie. I stanęłam jak wryta
przed ścianą. NIE! Dlaczego ja muszę
być taka pechowa? Trójka goniących mnie gangsterów nadbiega głośno
tupiąc. Ze swoimi monstrualnymi cielskami wyglądali trochę jak pocące się kule
do kręgli. Uśmiechnęli się obleśnie widząc ze schwytali mnie w pułapkę.
-No zajączku już nie kicaj, bo wilk ci łapki podgryza-
powiedział grubas stojący na środku, ubrany w łososiową koszulę.
-Phi i kto ma niby być tym wilkiem? Że ty? Mi bardziej
przypominasz wieprza z ambicją do bycia dzikiem.
No dobra wiem, że to może nie był najlepszy moment by rzucać
aroganckimi tekstami. No, ale serio, jak ja mam znieś takiego człowieka święcie
przekonanego o swojej zajebistości?
Gdy to powiedziałam,, łososiowy” walnął we mnie stekiem
przekleństw. I cała trójka zaczęła się powoli zbliżać. Byłam przyparta do
ściany, dosłownie. Znajdowałam się w naprawdę ciasnej uliczce, to było coś w stylu
mini podwórka pomiędzy dwoma kamienicami. Po bokach miałam szare ściany z
łuszczącym się tynkiem. Patrząc na powybijane okna i drzwi zabite deskami
istniało nikłe prawdopodobieństwo, żeby ktoś tam mieszka, no chyba, że jacyś menele,
ale oni z rzadka są chętni do pomocy. I wtedy zdarzył się cud. Z niskiego
balkoniku na de mną zeskoczył chłopak. Wylądował miękko i bez choćby chwili
wahania zaczął prać spocone mordy trójki grubasów. Poruszał się naprawdę szybko
i z gracjom unikał wszystkich ciosów. Uderzenie, odskok, unik, potem seria
szybkich ciosów w brzuch i już mafioso leży tak samo jak pozostała dwójka.. Chłopak
obrócił się na piecie w moją stronę.
-Nic ci nie jest?- Zapytał uprzejmie.
Pasma przydługich, tlenionych włosów przykleiły mu się do
czoła, odgarną je ręka i uśmiechnął się olśniewająco. W azjatyckich oczach
igrały niebezpieczne błyski jak u złośliwego chochlika. ( Nie żebym w życiu
widziała chochlika) Nie dziw, że mnie na chwilę zamurowało, pomimo że usilnie
staram się nie być jedną z tych dziewczyn, którym miękną kolana na sam widok
ładnego chłopaka, ale ta sytuacja była zupełnie jak z taniego romansu nawet
największa feministka by uległa takiemu urokowi.
-Ty mnie pytasz czy nic mi nie jest? To nie ja powaliłam na
ziemie trzy gór mięsa.
Oczywiście tylko ja
mogłam powiedzieć coś takiego, nie czytam zbyt wiele tanich romansów, ale
jestem stuprocentowo pewna, że żadna z ich bohaterek nie zareagowała w taki
sposób. Natychmiast poprawiłam się próbując przy okazji do prowadzić do
ładu włosy, które wyglądały żałośnie po tak długim biegu. – Ale, tak dziękuje
nic mi nie jest. Gdyby nie ty zapewne nie było by najlepiej.
Chłopak poszerzył
wyszczerz słysząc moje słowa, po czym przyjrzał mi się taksująco. Okej teraz to się poczułam urażona. Może i
faktycznie zawdzięczam temu kolesiowi to i owo, ale to nie daje mu prawa do
patrzenia się tak otwarcie w mój dekolt. Tym bardziej, że nie jest on szczególnie imponujący. Wyprostowałam
się próbując odzyskać resztki mojej dumy feministki.
-W każdym razie miło było poznać, a teraz wybacz, ale udam
się już w moją stronę. – Powiedziałam starając się brzmieć maksymalnie ozięble.
-Nie powinnaś sama wracać do domu, patrząc na to, co tu się
stało. Odprowadzę cię.
On nawet się nie spytał czy może mnie odprowadzić, tylko
stwierdził fakt. Bezczelny tleniony, wiewiór balkonowy. Stwierdziłam z
oburzeniem, bardzo nie lubię, gdy ludzie narzucają mi swoją wole. A zwłaszcza
faceci. Gdyby nie to, że przed chwilą uratował moją buziuchnę przed obiciem przyłożyłabym
mu z liścia i kazała spadać na drzewo. Zamiast tego jednak musiałam się
posłużyć uprzejmością królowej lodu.
-Zapewniam, że
niema takiej potrzeby. Nie idę zbyt daleko i spokojnie jestem w stanie się sama
obronić.
-Tak właśnie było
widać – powiedział sarkastycznie, ale szybko spuścił z tonu- skoro to tak nie
daleko to, co ci przeszkadza, że cię taki kawałeczek podprowadzę? A ja
przynajmniej będę miał pewność, że jesteś bezpieczna.
Już chciałam zacząć
mu wykrzykiwać prosto w twarz, że moje bezpieczeństwo, to zdecydowanie nie jego
biznes, a ta cała uprzejmość jest aż nazbyt podejrzana, ale jakoś straciłam
energię.
-W porządku –
westchnęłam zrezygnowana. Wyklinając się w duszy za słabość do innych
Azjatów.
Przemierzaliśmy
oświetlone promieniami zachodzącego słońca podmiejskie uliczki Douglasville. Niezbyt
wielkiego miasteczka, w którym mieszkam od około dwóch lat, kiedy to zaczęłam
naukę w pobliskim Mercer University. Szliśmy
w milczeniu, a ja przeszukiwałam mózg w poszukiwaniu tematów do rozmowy. Nie
lubię tej niekomfortowej ciszy, gdy idę z kimś i nie wiem, co powiedzieć, to
okropnie stresujące i zawsze podkopuje moje przekonanie o tym, że jestem
człowiekiem elokwentnym.
-Właściwie to,
czemu oni cię gonili?- Pierwszy przerwał ciszę chłopak.
-Siostra zaciągnęła dług u jakiejś mafii i
zwiała.-Powiedziałam wzruszając ramionami. W taki sprytny sposób odpowiedziałam
na pytanie bez wdawania się w szczegóły. A i udzieliłam wystarczająco dużo
informacji by wzbudzić nim współczucie i obudzić kompleks księcia na białym koniu,
który rzuci się by spłacić długi mojej rozpustnej siostry.
-Masz jakąś
azjatycką krew? Masz dość skośne oczy.- Powiedział zamiast ofiarować mi swoje
karty kredytowe. Zdziwiłam się, że to zobaczył, ludzie rzadko wiążą mnie z
Azją. Bo mam dosyć europejski nos i niebieski kolor oczu.
-Tak, babka, z
którą przyjechałam do Ameryki była rodowitą Koreanką. A ty? Skąd jesteś?
-Koreańczyk z krwi
i kości.
Słysząc to
ucieszyła się jak małe dziecko i zaczęłam nawijać w języku przodków.
-Babka, która mnie
wychowała miała absolutnego bzika na punkcie tego bym wiedziała wszystko na
temat kraju, z którego pochodzę, politykę, język, kulturę. Tak, więc
automatycznie stałam się fanką k-dram i k-popu.
W tym momencie nie wiedziałam,
co dalej mówić, bo on mi na fanboy’a nie wyglądał, ale na szczęście właśnie
doszliśmy pod mojego campera. Te dwa lata temu postawiłam go na skraju parku Sweetwater
Creek i od tego czasu tam mieszkałam woląc gnieździć się w ciasnej przestrzeni
niż płacić czynsz w akademiku. Przynajmniej na pocieszenie mogę powiedzieć, że
mam bardzo duży,, ogródek”.
-Tu mieszkam-
powiedziałam machając w stronę samochodu.
Dezaprobata na jego twarzy była, aż za nadto
widoczna. Ale taktownie powstrzymał się od komentarza. Wspięłam się po trzech
składnych schodkach, otworzyłam drzwi kluczem i przestąpiłam próg. Poczym
obróciłam się na pięcie tylko po to by się przekonać, że chłopak jest tuż za
mną i najwyraźniej też zamierza wejść do campera. Jego niedoczekanie!
-A tobie się
wydaje, że gdzie idziesz?- Zapytała opryskliwie
-Mi się nic nie
wydaje. Ja wiem, że podążam za tobą.- Powiedział z susząc zęby jak głupek.
-Ne?!
-Jestem tu, aby cię
chronić.
Ten teks naprawdę zbił mnie z pantałyku i
rozsypał cały mój wszechświat na kawałki. Nigdy nie podejrzewałam, że tacy
ładni kolesie mogą tak beznadziejnie podrywać. Gdy udało mi się jakoś pogodzić z
tym faktem i z powrotem poskładać wszechświat. Wydarłam się.
-Że niby jesteś
jakiś cholerny anioł struż?
-Chciałbym. Gdy tylko cię zobaczyłem, taką
piękną i delikatną, jak uciekałaś przed tymi bandytami, obudził się we mnie
jakiś nieznany ogień. Chce cię chronić, choć by za cenę życia. Nigdy nie
odstępować twojego boku. Umrę, jeśli się od ciebie oddzielę.-Mówił rzucając mi
spojrzenie zakochanego szczeniaka. I uśmiechając się słodko. Cholera! Ja
mu zaraz ten uśmiech zetrę. Co on pieprzy, że niby ja jestem delikatna? Ja?!
-A ja chcę żebyś
spadał z powrotem na swoje koreańskie drzewko. Nie potrzebuje zdecydowanie
twojej ochrony i mam wysoko gdzieś czy będziesz żył czy nie. A jeśli myślisz,
że przyjmę cię pod mój dach i będę dokarmiać wdzięczna za ratunek. To się
przeliczyłeś. Ja cię o niego nie prosiłam. Przypominam, że nawet pomocy nie
wołałam. Więc jak chcesz ugasić ten ogień to idź się utop w rzece, a nie
przeszkadzaj mi. – I z triumfalnym uśmiechem zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.
Tylko po to by po pół godzinie znów je otworzyć tym razem
modląc się, aby ich nie wyrwało z zawiasów. I wrzasnąć próbując przekrzyczeć
wiatr.
-Właź, debilu jeden.-Natychmiast posłuchał mojego rozkazu i
jeszcze miał czelność szczerzyć białe ząbki.- Niczego sobie nie myśl, wpuściłam
cię tu tylko, dlatego, że nie chcę mieć twojej śmierci na sumieniu.
Gdy to mówiłam camperem wstrząsnął tak mocny wiat, że aż
zadzwoniły szklanki w szafeczkach.
Gdy tylko wszedłem
do środka Amare rzuciła się do mycia naczyń z mina jak gdyby to była
najciekawsza i najbardziej absorbująca czynność, jaką robiła w życiu. Uśmiechnąłem
się triumfalnie, wszystko jedno, co na sobie myśli, pierwszy punkt planu
wykonany dostałem się do campera i szybko stąd wychodzić nie mam zamiaru.
Rozejrzałem się do około. Zbyt przestrzennie to tu nie było. Każdą wolna
przestrzeń przy ścianach zajmowały szafeczki, a łóżko wysuwało się z pod czegoś,
co chyba pełniło rolę deski do prasowania. Ale przynajmniej na rozkładanym
stoliczku stał cieniutki laptop, ze sporym ekranem. Opadłem na niewygodne
krzesło i zacząłem się uważnie przyglądać Amare. Jest nieco inna niż na zdjęciu,
które widziałem, twarz ma odrobine mniej dziecięcą, a jej włosy sięgają prawie
do kolan i ma w niewplecione mnóstwo warkoczyków i koralików. Jak taka żeńska
wersja Jacka Sparrowa. Ledwie się powstrzymałem od parsknięcia śmiechem, kiedy Amare
najpierw głośno odstawiała kubeczek, do zlewu a potem znów zaczęła go myć.
- Wiesz sądzę, że
ten kubek ma już dość, jeśli umyjesz go jeszcze kilka razy to w końcu zejdzie
nadruk.
Na moje słowa na
chwile zdrętwiała, a potem z głośnym trzaśnięciem rzuciła go na dno zlewu i zakręciła
wodę z taka energią, że przez chwile bałem się, że oderwie kurek. Po czym
odwróciła się na pięcie w moja stronę rzucając błyskawicami z oczu.
-Ale nic by się
niestało gdybyś ty go umył. Na deszczu!- Wysyczała w moją stronę.
Na chirurga,
snajpera ani babcie klozetową się nie na daje, zdecydowanie nie potrafi zachować
zimnej krwi. Przez chwile stała jeszcze i gromiła mnie wzrokiem, ale jako że
jedyny komentarz, na jaki się zdobyłem było podniesienie brwi. Dość szybko
ochłonęła.
-Tu masz koc-
powiedziała i rzuciła we mnie, przypuszczalnie najpaskudniejszym i najbardziej zakurzonym
kawałkiem szmaty, jaki mogła znaleźć w tej swojej rozległej posiadłości. – Masz
ta przyjemność, że możesz sobie wybrać, który kolwiek skrawek podłogi, który ci
się podoba.-Powiedziała z zawistnym uśmiechem.
-Dziękuję ci za twą
gościnność. A czy mógłbym poznać imię drogiej gospodyni?- Spytałem się, przy
okazji rozważając czy nie przesadziłem z drażnieniem jej. Bo ta dziewczyna mi
wygląda na prawdziwego choleryka, a oni są gorsi od psów, którym zabierze się
miskę. Jak rozzłościsz psa to, co najwyżej kłapnie kilka razy zębami zawarczy i
obsra twój ulubiony dywanik. A jak rozzłościsz choleryka, to możesz się
pożegnać z życiem. Spali twój dom, rodzinę i pogryzie twojego psa. Ale tym
razem miałem szczęście, bo Amare wzięła kilka głębokich oddechów i aż
przesadnie uprzejmym tonem odparła.
-Mam na imię
Amare.-Mówiła nie przestając zdrapywać resztek kurczaka z patelni- I zanim
zadasz kolejne pytanie. Tak to jest moje imię. I tak moi rodzice byli trochę
świrnięci. Dlatego nazwali mnie moją siostrę i brata wiara, nadzieja, miłość. Żeby
było jeszcze bardziej epicko przetłumaczyli to na łacinę Fidem, Spes, Amare. –Przyznaje,
że nie spodziewałem się tak długiej odpowiedzi i na chwilę mnie zatkało. Czyżbym
już łamał lody?
-No....Miło mi cię
poznać. Mów mi G-dragon. W skrócie GD.- Słysząc moją ksywkę bezczelnie parsknęła
śmiechem. Ja się z jej imienia nie śmiałem. No dobra jak je pierwszy raz
usłyszałem to tak, ale nie prosto w twarz właścicielowi.
- G-Dragon?!! G-jak, co? Jak –Gross? Jak-garbage? Jak-genetically
modified dragon?
Wywróciłem oczami
słysząc tak podstawówkowe żarty. I znów użyłem mojej brwi zamiast ciętej
riposty( jak się ma umiejętność unoszenia jednej brwi to nie trzeba nic mówić
żeby wyglądać inteligentnie). I tak jak przewidywałem szybko się zmieszała.
-Nieważne. Ja idę
się teraz umyć, jeżeli spróbujesz mnie podglądać albo coś ukraś to ci powyrywam
wszystkie pazurki i zostawię abyś się wykrwawił. Zrozumiałeś smoczku?-
Powiedziała marszcząc się w swoim przekonaniu groźnie, ale według mnie po
prostu śmiesznie.
Chwyciła ręcznik i
kosmetyczkę i weszła do łazienki ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Uśmiechnąłem
się. Tak na oko mam teraz z piętnaście minut spokoju. Wyjąłem z bardzo zużytej i
zasłużonej torby smartfona i zacząłem robić zdjęcia wnętrza campera. Choć co
prawda nie wiedzę tu niczego ciekawego to obiecałem je zamieścić w raporcie.
Napisałem na odwal się kilka zdań opisu dotychczasowych zdarzeń i stwierdziłem,
że tyle wystarczy. Wystarczy, że potwierdziłem, że plan o głupiej nazwie,, anioł
sróż” w zasadzie wypalił pomimo drobnych trudności i że udało mi się przedrzeć do
środka. I że jak na razie nastąpiła tylko jedna wzmianka o nadziei ( baaaardzo
trudny do zgadnięcia kryptonim).
Zresztą Taeyang jest przyzwyczajony ,że robię krótkie
sprawozdania. W ogóle co za absurd, że
muszę pisać raporty. Z nimi jest tyle zachodu. Mógłby ktoś pomyśleć, że jestem
dobrym gliną tyle tego robię. W ostatnim momencie wsadziłem smarfon z powrotem
do torby, bo otworzyły się drzwi i Amare owinięta szlafrokiem wyszła z
łazienki.
- To w ogóle ma
szansę wyschnąć?- Spytałem wskazując na jej włosy, z których teraz na podłogę
skapywała woda.
-To nazywa się
włosami, nieuku jeden i zupełnie nie powinno cię interesować.- Powiedział
szczelniej otulając się szlafroczkiem. Zupełnie jak by mnie interesowało, co
jest pod spodem. No dobra interesowało mnie, ale tylko troszeczkę, w końcu
jestem facetem.
-Idź się myć- jak
zwykle warknęła na mnie. Posłusznie chwyciłem torbę i wszedłem do małej klitki,
którą zapewne w wyniku nieporozumienia nazywa łazienką. Nie miałem tam nawet miejsca
by się obrócić. Stałem ściśnięty pomiędzy kiblem, umywalką i paskudną zasłonką
od prysznica, a każdy wolny centymetr zajmowały kosmetyki do pielęgnacji
włosów. Przynajmniej tyle dobrze ze miała dostęp do ciepłej wody, swoją drogą
ciekaw jestem skąd w końcu jesteśmy na skraju lasu. Wziąłem szybki prysznic i
wszedłem z łazienki akurat w momencie gdy Amare zdejmowała szlafroczek. Wiedziałem
już, co tak starannie próbowała ukryć. Nie, pomimo mojej cichej nadziei niebyła
to golizna. Za to była to bardzo kusa piżamka w przesłodkim różowiutkim
odcieniu z dużą ilością falbanek i kokardek. Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem
głośnym śmiechem. Ona? Ta, która na każdym kroku zgrywa taką harda i męską i
ubiera się w stylu, który jest jej jakąś wariacją na temat grungu. Zresztą całkiem
niezłą. Ona śpi w czymś takim? A to dobre!
- Co się ryjesz- wrzasnęła
na mnie wściekła- dostałam to świństwo od siostry, a wszystkie inne rzeczy mam
praniu.
Powiedziała
nakrywając się kołdrą i ostentacyjnie odwracając się do mnie plecami.
- Zgaś światło –
burknęła jeszcze i zaczęła udawać, że śpi.
oj ty moja "sympatyczna, ładna i skromna nastolatko" jak ja kocham twój styl pisania! <3 już nawet twój gruchoczący wspaniałością opis siebie mnie powalił przed twe wypukłe, aczkolwiek chude, kolana :P szkoda, że nie umiesz się tak pięknie wysławiać na lekcji biologii, co? ;) chyba nawet nie muszę się podpisywać, bo wiesz już kim jestem ;D ale jakby co: ~jedna-z-twoich-najwiekszych-i-najwspanialszych-fanek-a-zarazem-hejter :3
OdpowiedzUsuńCzy ja muszę cokolwiek mówić... Może jednak powiem ^^
OdpowiedzUsuńPIĘKNE! ŚLICZNE! CUDOWNE!
dziękuję za uwagę <3
Cholera tak się ucieszyłam na te komentarze że rozlałam wodę po całym biurku.:( Ups. Ale co tam...Kocham was XD
OdpowiedzUsuńŚwietne *-* Mało kiedy podobają mi się opowiadania hetero, ale twoje jest genialne! Amare to najlepsze przedstawienie dziewczyny z ,,polskim charakterem'' ^^ Słyszałam, że Koreanki są bardziej wrażliwe i na głupie lub wredne odzywki chłopaków wybuchają płaczek, a Polki... Polki odgryzą się z jeszcze większą wredotą XD Taka już nasza natura... Oczywiście nie mówię, że każda taka jest, ale Amare od razu skojarzyła mi się z takim typem dziewczyny.
OdpowiedzUsuńHihhih...o kobieto nie wiesz jaką mam teraz przez ciebie radochę to jest pierwszy komentarz od kogoś obcego na temat mojej twórczości (idę to uczcić ciastkiem :P). A co do bohaterki to wcześniej o tym nie pomyślałam ale masz racje my Polacy to ogólnie jesteśmy narodem choleryków którzy nie potrafią trzymać mordy na kłódkę. I za to nas kocham <3. I faktycznie jak oglądam dramy to mam ochotę się wydrzeć na te laski żeby się zebrały w kupę i coś zrobiły...ale większości przypadków nie one nie tracą stylu. Choć to oczywiście jest tylko świat mocno nieprawdziwy. (Niestety. Każdego dnia nad tym ubolewam :P)
Usuńtotalnie to kocham <3
OdpowiedzUsuńookej.... zakochałam się <3 swietny styl xd no i jeszcze skoro mowisz, ze mozna poprosic o swojego ulubienca to ja proszę o Taemina ^^
OdpowiedzUsuńCałuje i zapraszam do siebie :)